Dzień 12 marca 2020 roku zapamiętam chyba już na zawsze. Był to dzień kiedy dla mnie osobiście zaczęła się epidemia koronawirusa. Już od początku marca odczuwałem co prawda pewien niepokój w związku z doniesieniami o dramatycznej sytuacji we Włoszech i Niemczech. Pomimo to, starałem się podchodzić do sprawy z dystansem. Epidemie były i zawsze będą. Znałem historię pandemii grypy “hiszpanki”, która na początku XX wieku dotarła w najdalsze zakątki naszej planety. Wiedziałem jednak, że pierwszy SARS pojawił się szybko i równie szybko zniknął. Dlatego miałem nadzieję, że podobnie będzie i tym razem, a epidemia ominie nas bokiem.
W czwartek 12 marca udałem się wspólnie z Adamem (moim asystentem) do pracy. Dzień był ponury i deszczowy. W autobusie, jak nigdy było prawie pusto. Jedyni pasażerowie zajmowali miejsca jak najdalej od siebie. Widząc takie reakcje, myślałem, że jest to tylko chwilowa panika, która w naturalny sposób pojawia się wśród ludzi podczas jakiegoś kryzysu. Dzień wcześniej rząd ogłosił, że w poniedziałek 15 marca zamknięte zostaną szkoły w całej Polsce. Dla mnie epidemia wciąż wydawała się jednak odległa. Dopiero kiedy wszedłem do Urzędu Miasta, uświadomiłem sobie powagę sytuacji. Dlaczego? Otóż w Urzędzie trwała właśnie reorganizacja sali obsługi klientów. Wszyscy klienci witani byli płynem do dezynfekcji rąk. Wynoszono krzesła i odsuwano stanowiska obsługi, aby stworzyć dystans pomiędzy petentami i pracownikami oraz ograniczyć ryzyko rozprzestrzeniania się wirusa. Część pracowników nosiła już maseczki, choć obowiązek wprowadzono dopiero jakiś czas później. Odwołane zostały również planowane spotkania. Pamiętam, że widząc te zmiany, pomyślałem, że to raczej wygląda na przygotowania do wojny niż do epidemii. Z mojej relacji to zapewne nie wynika, ale obraz był bardzo niepokojący.
To jednak nie było wszystko. Kiedy wszedłem do swojego gabinetu, który mieści się w urzędzie od strony ulicy Pocztowej, z ulicy Warszawskiej (tam mieści się Stacja Pogotowia) wciąż słychać było sygnały karetek. Tego dnia oficjalnie nie mieliśmy w Białej jeszcze, ani jednego przypadku zachorowania na koronawirusa. Pierwsze zachorowanie odnotowaliśmy dopiero 7 kwietnia. Wtedy pomyślałem jednak:
-Czy to już?
Zadzwoniłem więc do Pana Prezydenta Litwiniuka, aby zapytać:
-Szefie, co dalej?
Tak jak wspomniałem wcześniej, wszystkie spotkania zostały odwołane. Sprawy, którymi mieliśmy zająć się tego dnia, zostały odłożone do czasu kiedy sytuacja uspokoi się. Prezydent powiedział mi, abym tymczasowo zawiesił swoje dyżury w urzędzie i wrócił bezpiecznie do domu. W związku z tym, Adam zaczął zbierać dokumenty, którymi miałem zająć się w domu.
Kiedy szykowaliśmy się już do wyjścia, ktoś zapukał do drzwi. Do środka weszły dwie panie, które chciały skorzystać z porady w ramach mojego dyżury. Pomyślałem wtedy, że skoro jeszcze mnie zastały to oczywiście trzeba je obsłużyć. Zaczęliśmy więc rozmawiać, na temat, z którym przyszły. W pewnym momencie jedna z nich powiedziała:
-Bo wie pan… Ja to na co dzień w Białej nie mieszkam. Tylko do córki przyjechałam. A tak to w Niemczech pracuję… jako opiekunka.
Poczułem wtedy jak po plecach spływa mi zimny pot. Przez chwilę myślałem, że wraca mi władza w nogach. Niemcy były wtedy drugim krajem w Europie, który został najbardziej dotknięty epidemią. Następne 2 tygodnie spędziłem w niepewności, czy może tamto spotkanie nie zakończy się chorobą, dla Adama lub dla mnie? Ostatecznie nic się nie wydarzyło, ale obaj źle wspominamy ten czas.
Rok później wiemy, że w tym pierwszym okresie wiele było paniki. Nie napiszę jednak, że była ona nieuzasadniona. Według mnie, była ona konieczna i pozwoliła zachować nam ostrożność, dzięki której właściwa epidemia zaczęła się w Polsce dopiero po wakacjach. Wierzę również, że wiele osób uniknęło wtedy zachorowania, a może nawet śmierci, właśnie dzięki tamtym obostrzeniom i wzmożonej czujności.
Wciąż są jednak wśród nas osoby, które podważają fakt istnienia epidemii czy konieczność szczepienia w celu jej zwalczania. Skoro jednak nie przekonały ich śmierci wśród bliskich i znajomych z minionej jesieni, to ja również nie przekonam ich.
Ja zaszczepiłem się wczoraj w ramach grupy pacjentów z chorobami przewlekłymi, jako osoba wentylowana mechanicznie. Deklarowałem wielokrotnie, że to zrobię w pierwszym możliwym terminie i słowa dotrzymałem. Zrobiłem to jednak nie tylko z powodu obawy o własne zdrowie, ale również dla swoich bliskich i przyjaciół. Wszyscy jesteśmy potencjalnymi nosicielami koronawirusa. Ja również. Dzięki szczepionce będę mógł wkrótce wrócić do stacjonarnej pracy i obsługiwać klientów twarzą w twarz.
Tylko tylko tak pokonamy epidemię.